
Pierwszy wpis o Zurychu musiałam skrócić, bo wyszedł mi strasznie długi, dlatego też wieczorny spacer zostawiłam Wam na dzisiaj. Obiecuję, że będzie pięknie i bardzo klimatycznie.
Wracając od jeziora zaczęłam kluczyć uliczkami po drugiej stronie rzeki. Najpierw zahaczyłam o przepiękną Operę, gdzie już rozstawiano ekran na którym kolejnego dnia miała być transmitowana opera dla mieszkańców miasta (o tym więcej dowiecie się w kolejnych wpisach). Kupiłam lody i ruszyłam na poszukiwanie kolejnych niesamowitych miejsc.
Już na samym początku mojego powrotnego spaceru natknęłam się na plac cały w bańkach. Bańki puszczał starszy Pan, który widać, że miał frajdę z samego uśmiechu ludzi. Para dzieci biegała za bańkami, ale to właśnie dorośli byli bardziej szczęśliwi z tego widoku.
Uliczki po prawej stronie rzeki (idąc od jeziora) niewiele różnią się od tych po lewej strony rzeki. Jednak tu są jakby bardziej uczęszczane przez turystów i mieszkańców. Po tej stronie znajduje się więcej restauracji i kawiarni. Uliczki też są jakby węższe i bardziej kręte, a może tylko tak mi się wydaje.
Ja oczywiście wybieram te mniej uczęszczane uliczki.
Po lewej stronie rzeki piękne rzemieślnicze sklepiki odgradza od miasta Bahnhofstrasse – jedna z najdroższych ulic świata, gdzie swoje sklepy mają największe domy mody – Dolec & Gabana, Prada, Cloe, ale im bliżej dworca tym i sklepy bardziej masowe.
Po prawej stronie rzeki znajdziecie właściwie tylko sklepy rzemieślników z równie pięknymi ubraniami, torebkami czy biżuterią.
Ja, jak to ja, co jakiś czas przystaję, by zachwycić się jakimś budynkiem, zdobieniem, czy sukienką na wystawie.
Trochę gubię się w uliczkach, mijając po drodze mniej popularne kościoły i miejsca niemal niezauważane przez turystów.
Na rzece Limmat, biegnącej przez Zurych, co chwila można przejść przez most. Jest tu ich naprawdę sporo – na odcinku od Jeziora do Dworca naliczyłam 6! To właśnie z nich można oglądać piękne widoki na miasto.
Wracam tu o zachodzie słońca, bo dla mnie miasta o tej porze wyglądają zupełnie inaczej, ale też niesamowicie pięknie.
Wszystko zaczyna płynąć leniwie, oprócz rzeki – ta pędzi cały czas.
Uliczki zaczęły się wyludniać.
Szwajcarzy są dumni z własnej narodowości (wcale im się nie dziwię), więc w bardzo wielu miejscach można zobaczyć porozwieszane flagi.
Po zmroku mogę podziwiać w witrynach prawdziwe arcydzieła.
Miasto się uspokoiło. To nawet trochę dziwne uczucie, kiedy wieczorem wszędzie jest pusto i nawet w domach nie widać za wielu świateł.
Ale za to widoki pozostają tylko dla mnie (i teraz również dla Was).
Na koniec moje ulubione zdjęcie z Zurychu. Mam nadzieję, że zaczynacie się już zakochiwać w tym mieście, bo już w następnym wpisie mam dla Was niespodziankę!
Nie zapomnijcie polubić fanpage na Facebooku i Instagramie.