
Marzyły mi się od jakiegoś czasu rajskie wakacje. Na dalekiej wyspie, z krystaliczną wodą, pięknymi widokami i egzotycznym klimatem.
Nareszcie mi się to udało. Po długiej podróży dotarłam na jedną z tych wysp, o których mówi się, że to raj na ziemi.
Powietrze pachnie egzotyką, a w oknie odbijają się cienie palm. Czy można chcieć czegoś więcej o poranku?
Kiedy wychodzę na śniadanie każda mijająca mnie osoba uśmiecha się serdecznie. Siadamy przy stoliku nad basenem z widokiem na ocean, a wokół wśród liści palmowych śpiewają przepięknie ptaki.
Już wiem, że tak rozpoczęty dzień będzie wyjątkowy.
Większą część czasu spędzam, eksplorując wyspę, ale najwyższy czas na kąpiel w oceanie.
Piasek na plaży jest prawie idealnie biały, a woda to jeden z najpiękniejszych kolorów, jakie w życiu widziałam.
Czysta, przejrzysta, a jej kolor zmienia się wraz z porą dnia i w zależności od padania promieni słonecznych – raz jest turkusowy, raz bardziej zielonkawy, a raz po prostu szary.
Woda delikatnie głaszcze moje stopy, a ja zaczynam czuć wakacje.
Jeszcze nad głową stadko ptaków przekrzykuje się radośnie.
Najlepsze co mogę teraz zrobić to łapać słońce, rozkoszować się spokojem i wakacjami.
I popijać cytrusowy sok z dodatkiem miejscowego, najlepszego rumu.
Z takim widokiem, nie chcę nic więcej, może prócz nowego przyjaciela – Pana Flaminga.
Zamiast siedzieć bezczynnie na plaży wskakuję na niego. Przecież każdy wie, że flamingi lubią pływać, prawda?
Dość szybko też okazuje się, że to najlepszy kompan do oceanicznych kąpieli i w dodatku pływa bardzo szybko.
Choć lubi też płatać figle. Zrzucając przy drobnym ruchu do wody.
Wiatr popycha mnie coraz dalej od plaży, a ja mogę płynąć bezpiecznie na flamingu. Ahoj, przygodo!
Strój kąpielowy Wolf & Whistle / Flaming Sunnylife /Kapelusz Asos/ Sukienka H&M
Choć na plaży jest trochę osób, to woda jest niemal cała do mojej dyspozycji.
Wracając do brzegu czuję, że po wodnych zabawach, czas na lunch. W jednej z kilku hotelowych restauracji dostajemy mauretańskie przysmaki. Prosto od Dodo.
Cudowne maleńkie pierożki z bardzo aromatycznym farszem i słone ciastka z ciasta francuskiego.
Relaks z książką do wieczora – taki mam plan na ten dzień. Moje plany mogą się tylko odrobinę zmodyfikować kulinarnie, bo najwyższy czas spróbować czegoś lokalnego.
Wieczór, zimny powiew bryzy znad oceanu, a my wybieramy się na kolację w indyjskiej restauracji. Na Mauritiusie mieszka najwięcej ludności indyjskiej, więc i właśnie kuchnia indyjska jest tu najpopularniejsza.
Wystrój miejsca od razu przywołuje Indie. Piękne dodatki, klimatyczne dekoracje i intensywny, pomarańczowy kolor.
Menu jest bardzo krótkie, proste i ogranicza się właściwie do wyboru dodatków i bardziej preferowanego mięsa (lub warzyw).
Oglądamy, wąchamy i smakujemy. Kuchnia indyjska jest niesamowicie aromatyczna, ale też nigdzie w Polsce nie spotkałam się z tak intensywnymi aromatami i smakami.
Przystawki, choć proste to smakują przepysznie.
Moje fish ajwan tikka, czyli kawałki ryby smażone z aromatycznymi przyprawami.
Ukochanego wersja murgh malai tikka, czyli wersja z kurczakiem.
Na naszym stole pojawiają się, zaraz po przystawkach dwa rodzaje curry – jedno z kurczakiem, drugie z baraniną.
Dodatki w postaci ryżu z warzywami i hinduskiego chlebka.
Czyż nie wygląda pysznie? Smakuje tak w 100%!
Pyszne, aromatyczne! Chciałabym te przepisy zabrać do domu.
Na deser dwie pyszności – ciasto czekoladowe i niesamowity mus z mango.
Pyszności! W dodatku z widokiem na oświetlona plażę.
I basen.
Objedzeni wracamy do pokoju, bo przecież z rana czekają na nas nowe atrakcje.
Przecież na wyspie jeszcze co nieco mi zostało.